Stanisław Guzdek
stary wyga
Dołączył: 05 Paź 2006
Posty: 193
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Wadowice Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 18:13, 13 Paź 2009 Temat postu: |
|
|
Postaram się w poniższym tekście opisać moje łowienie na ME w Irlandii.
Na treningach pływam z Arturem Szczygiełkiem.
Tylko pierwsze godziny widać w rzutach Artura brak wprawy, ale szybko załapuje sposób na wyłożenie przyponu i właściwe zaprezentowanie trzech much.
Przypon jest znacznie dłuższy stąd początkowe problemy, które zresztą każdy z nas przechodził.
Zgodnie współpracujemy łowiąc w różnych partiach wody, różnymi linkami testując muchy, szybkość ich ściągania oraz zapamiętujemy bogate w ryby miejscówki.
Podczas jednego z treningów trafiamy na spory wiatr, dryfując wpadamy na skalne, ostre rafy - łódka traci równowagę, mocno sie przechylamy nabierając nieco wody - Artur rzuca modne w obu polskich ekipach od tamtych wydarzeń hasło - Staszek chodu !!!
Błyskawicznie oceniam wartość sprzętu na łódce oraz brak pożywienia potrzebnego na dłuższy pobyt na bezludnej wyspie, - wraca spokój - rzucam Arturowi hasło - załoga spokojnie opuszcza pokład.
Wyskakujemy z łódki mocno ją trzymając i powoli spychamy poza rafy - tylko Artur traci polaroidy, wylawamy wode i dalej do boju.
Generalnie mimo że Arturowi nie wyszły zawody, na treningach nic na to nie wskazywało - łowił w niczym mi nie ustępując.
Było wesoło, sympatycznie i pouczająco.
Zawody:
I tura - jezioro Leane
Losuję w łodce starego wygę - anglika Mike Tiniona.
Błyskawicznie namawiam go na wspólne ustalenie trasy pływania - pokazuję swoją mapę z moimi typami- on na niej wskazuje najlepsze miejsce anglików obok kamieni przy Iron Man.
Proponuję mu rufę łódki i początek łowienia na jego miejscówce, bez ustalania kapitanów.
Jeszcze przed turą postanowiłem rozpoczynać od miejscówki partnera, o ile jest to dobry zawodnik - kalkuluję że ryby na naszych "polskich miejscówkach" są pokłute naszymi muchami i lepiej rozpocząć od nowych, rybnych miejsc.
Mike przyjmuje propozycję bez namysłu, tym bardziej że zapewniam go o łowieniu bez żadnych sztuczek typu John Horsey-Kazek Szymala.
Boatman, starszy Pan - doskonale prowadzi łódkę.
Jest lekka falka, pochmurno, zaczynam od linki slow intermedium, mini streamerek z wolframem na prowadzącej, hopper na najwyższym i mała mokra w środku.
Pierwsze dwa dryfy bez efektu - jedno stuknięcie bez zacięcia.
Głaszczę boatmana wmawiając mu że jest najlepszym przewodnikiem na tym jeziorze, namawiając by ustawił jakiś jego super dryf.
Wiatr i boatman ustawia dryf od dwóch dużych głazów do otwartego jeziora.
Pierwsze metry i mam rybę, która spada kotłując przed łódką, dopiero trzecia i czwarta ląduje w łódce.
Zaliczam trzy ryby i sześć spadów w holu - uspakaja mnie anglik, który zmienia linkę na 3 klasę i w ostatniej godzinie i zalicza dwie ryby.
Gdybym nie miał brań też zszedłbym na trzecią lub piątą klasę, ale te brania mnie utrzymywały w dotychczasowej taktyce.
Po turze doszedłem do wniosku, że powinienem w trzeciej godzinie, kiedy słońce zaczęło od czasu do czasu prześwitywać przez chmury, zejść
z muchami przy pomocy linek tonących niżej - być może jedna, dwie rybki więcej.
Piąty w sektorze, chociaż z niedosytem za spady, za które z perspektywy czasu obwiniam prowadzaca muchę, która powinna być moim zdaniem
z lżejszą główką do linek wolnotonących i cięższą do szybciej tonących - lepszy kontakt z biorąca rybą.
II tura - rzeka Blackwater
Stanowisko moim zdaniem niezbyt ciekawe, ale też nie beznadziejne.
Ustawiam się na końcówce stanowiska, gdzie jest początek jedynego dołeczka na tym odcinku, reszta znajduje się w buforze.
Rozpoczynam od dołu żyłką by posuwać się w górę stanowiska nie płosząc ryb.
Szybko łowię rybę wygrzebując ją z pasa roślin podobnych do łupawskich.
Ryba robi wysoki wyskok i zostaje skasowana w powietrzu - sędzia cieszy się jak dziecko - tak podobała mu się ta sztuczka.
Przechodzę dość szybko stanowisko z żyłką obławiając systematycznie pod prąd , ale bez skutku.
Zmieniam wędkę z zestawem na mokrą muchę z małymi spiderkami, łowię od początku stanowiska, mam jedno branie pod brzegiem, gdzie Andrzej wcześniej namierzył mi oczka żerującego pstraga lub pstrągów.
Zmieniam małą prowadząca na March Brown nr 12 z akcentem od Krzysia Ostruszki, daje to efekt w postaci zaliczonego pstrąga na wspomnianą muchę Krzysia.
W końcówce zawodów doławiam trzecią rybę na żyłkową w końcówce stanowiska.
Jest to piąte miejsce w sektorze, wynik poprawny lecz nie oszałamiający.
Powinienem jeszcze przynajmniej pół godziny wygospodarować na "pedałki"
lub "pedałki" z sucha na najwyzszym skoczku jako spławik.
Miałem na stanowisku blacik, któremu powinienem nieco się poświęcić.
III tura - jezioro Caragh
Losuję w łódce Luca Papandrea z Italii, podobny scenariusz z mapami
i na wskutek przyjacielskich negocjacjii siedzę znowu na dziobie.
Boatman młodszy, ale widać po zachowaniu, że niezwykle doświadczony.
Płyniemy na miejscówkę Luci, on założył pływającą, a ja slow intermedium bo pogoda podobna do rannej sesji z dnia poprzedniego.
Luca to świetny zawodnik jeziorowy, o czym przypominał mi Marek Walczyk.
Pierwsze trzy dryfy jesteśmy bez brania, Luca patrzy na mnie bezradnie - widać że nia ma pomysłu, dopiero kwadrans łowienia więc "wypuszczam" sympatycznego boatmana nazywając go królem boatmanów, a także żartując że w Polsce i Italii wieszają za zero, ten bez namysłu ustawia łódkę w dyf na spora wyspę.
Trochę Luca mnie "zagotował" - szybko łowi rybę i trzy cztery mu spadają, ja mam ledwie dwa niemrawe szturchnięcia.
Pięknie technicznie prowadzi muchy buzerując obok łódki, ale ma sporo pudeł i spadów.
Już mam zamiar zmienić linkę na pływającą, gdy wpinam pierwsza rybę, która bez kłopotów ląduje na miarce sędziego.
pamiętając o spadach w pierwszej turze poprosiłem Łukaszkę o mini streamerka z mniejszym wolframem.
Teraz jest mój czas, Luca jest totalnie "zagotowany" wychodzę szybko na 7:1, chociaż trzeba przyznać że wytrzymuje to dzielnie w żaden sposób nie usiłując mi przeszkodzić.
Widzę że zachowuje się OK, toteż informuję go na jaką linkę łowię (mam nietypową slow) i by szybko zmieniał swoją.
Odpowiada, że trener mu zabronił zmieniać linki, ma na pływającą konsekwentnie łowić do końca.
Namawiam go znowu, podejmuje decyzję i natychmiast łowi jedną lub dwie ryby, ja dokładam ósmą - zostaje bodajże 8:2 lub 8:3.
Wygrywam sektor i jestem niezwykle zadowolony.
tura IV - jezioro Caragh
W łódce mam Wiecznego i wiem że "zagranicznych miejscówek" nie będzie.
Wieczny mając na uwadzę szanse pierwszego zespołu oddaje mi bez walki dziób łodzi.
Nie jest dobrze bo boatman wygląda na szczególnego "mutanta", jak to powiedział Wieczny - "twarz nie zmącona umysłem" - lub jakoś tak.
Teraz przydałby się gość znający dobre dryfy, gdy nasze miejsca nie zachwycą.
Łowię na początku szczęśliwym slow intermedium, a Wieczny swoją nieodłączną dwójką tonącą.
Pierwsze dryfy bez wyników, mimo wszystko proszę boatmana o jakiś super dryf.
Zaczyna dryfować bokiem na brzeg, jest nieco lepiej - Wieczny łowi dwie ryby, ja mam jakieś skubnięcia małych pstragów.
Zmieniam linkę na clear fast intermedium, Wieczny jest niżej i ma więcej brań.
W końcu jest ryba, ale tu zaczynają się problemy - jest stykowa.
Boatman układa rybę na miarce pochylonej pod kątem 45 st., ryba siłą ciężkości dopchana do miarki, według niego jest niezaliczona.
Spokojnie go przepraszam, biorę miarkę, układam rybę w poziomie i jest 2 mm zapasu, ten znowu kręci głową i mierzy po swojemu.
Tak nasze pokazy mierzenia powtarzają się chyba przez kwadrans, kiedy sędzia przegina i po moim przymierzeniu sprawdza kartą kredytową styk pyszczka z miarką nie wytrzymuję - gość dostał polską wiązankę - nie pamiętam słów, ale Wieczny "tarza się" w łódce ze śmiechu bo podobno powiedziałem mu - przecież nie mierzysz kozy pastuchu.
Z jednej strony moja furia, a z drugiej Wieczny w agonii śmiechu - sędzia coś mamrocze pod nosem i zapisuje rybę.
Mam jeszcze dwa dublety, z których spada po jednej rybce przy łódce, doławiam drugą rybkę, kilka krótkich i kończy się na 4:2 dla Wiecznego.
Kroi mi tyłek, jego wynik jest dobry - mój beznadziejny.
Tracimy obaj po kilka ryb, łowimy nerwowo, kiepsko prowadzeni przez boatmana - kręci łódką, przesuwa łódkę wiosłem podczas łowienia, linki źle układaja się i mamy słaby kontakt z muchami.
Ja powinienem łowić trzecią klasą przy drugiej Wiecznego i z tego układu dopiero dokonywać korekt.
Boatman nie można było za bardzo "przeciągać pod kilem" bo do końca można było liczyć na przyzwoite pływanie, dlatego staraliśmy się go do siebie za bardzo nie zrazić, ale też nie dać się robić w konia.
Niestety w tej turze padło sześć dwójek i moja najmniejsza - czyli brakło przysłowiowej jednej rybki.
11 poz. w sektorze to utrata szans na indywidualny medal i dowalam sporo punktów do wora drużyny.
V tura - jezioro Leane
Wyobraźcie sobie że losuję znowu Wiecznego, mam dziób łodzi
i wesołego kompana, ale nie mam "zagranicznych miejscówek".
Rozpoczynam więc czarowanie boatman, małego, chudziutkiego
i niezwykle sympatycznego człowieka.
Czuję po rozmowie z nim o poprzednich turach, że gość ma jezioro
w jednym palcu.
Zakładamy razem z Wiecznym clear fast intermedium, poza mini streamerkiem na prowadzacej i hopperem na górnym skoczku, daję na środek małą mokrą od Grzesia Gołofita - z niebieskim odcieniem i skrzydełkam z jungle cocka.
Dryfujemy na sporą wyspę, szybko łowię cztery ryby, Wieczny coś tam traci, ale generalnie źle mu idzie.
Patrzę szybko na jego ręce - widze przyczynę - za szybko ściąga, buzeruje bez zatrzymania nie dając rybom szans na wpięcie.
W pewnym momencie widzę że holuje pstrąga przy łódce, ten skacze, ja krzyczę podbieraj go, a Wieczny odpowiada szybko - jeszcze go nie mam na haku.
Po prostu wychodził mu kilka razy do buzerującej muchy i nie mógł się wpiąć.
Buchnęliśmy obaj śmiechem.
Po mojej uwadze Wieczny koryguje tempo, zwalnia i zaraz są tego efekty.
Wychodzi na 4:3, ja mam kilka spadów po saltach ryb - biorą dzisiaj większe.
W końcówce nie mając nic do stracenia zakładam na najwyższego skoczka największego hopperra mutanta.
Po pierwszym rzucie, zaraz po położeniu muchy spore bulknięcie w pobliżu hoppera, poczułem delikatne skubnięcie, nie zabrał zestawu, toteż powolne krótkie pociągnięcie - pstrąg powtarza i teraz mam go zażartego.
Zaliczam piątego jest 5:3, zawody się kończą.
Jestem przekonany, że ostatnią godzinę trzeba było łowić linką pływającą z dużymi hopperami, zająłem trzecie miejsce w sektorze więc można było coś jeszce urwać z punktów dla drużyny - może ten jeden do srebra drużynowego.
Podsumowując swój występ muszę stwierdzić, że były momenty dobrego łowienia, ale też błędy polegające na zbyt wolnej reakcji na zachodzące w łowisku (pogodzie) zmiany.
Uważam że Andrzej ustawił dobrze treningi, mieszane załogi w łódkach, doświadczeni z mniej doświadczonymi, kwatera u Drinanów, dostęp do łodzi - to wszystko działało dobrze.
Towarzystwo dobrało się wybornie, było dużo łowienia, duzo nowych doświadczeń i dużo dobrego humoru, który tak zbawiennie niweluje stres startowy.
Ciężko jest panować nad dobrą atmosferą, którą tworzy dziesięciu chłopa
z różnych zakątków Polski.
To się udało -widać było wspólny cel, skupienie i konsekwencję.
Widać to było bez wyjątku u wszystkich zawodników, Andrzeja i Pszczólki oraz wykonawców much - Łukasza i Antka.
Wszystkim Wam serdecznie dziękuję za kolejną wspaniałą przygodę, za kupę nieocenionych doświadczeń, które wspólnie pobraliśmy podczas tej imprezy.
Dziękuję też sponsorom obu ekip - łowiliśmy ubrani przez Maćka Wilka z firmy Taimen, linkami AirFlo od Maćka z MG Angling, ubrani przez firmę Graff w ich produkty, użyjąc koszulek i czapek od Zakopiańskich Much
mr Zyzika.
Szczególne podziękowania dla firmy DOMA Panów Wnękowiczów, którzy zapewnili transport dzielnej drugiej ekipie.
Trzeba też podziękować naszemu związkowi sportowemu, który sfinansował start piewrszej ekipy, nieco drugiej oraz co ważne zeszłoroczny rekonesans na irlandzkich łowiskach.
Wszystkim kibicom, także Andrzejowi Zawadzie dziękuję za trzymanie kciuków za nas i to bez żadnego wyjątku.
Zaglądało się z przyjemnością w hotelowy komputer, czytając Wasze życzenia, podziwiając kibicowanie.
Staszek Guzdek
Post został pochwalony 0 razy
|
|