Józef Zając
ja tu tylko sprzątam
Dołączył: 04 Sie 2006
Posty: 1121
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 9 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Kluczbork Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 18:54, 25 Cze 2007 Temat postu: |
|
|
Metodę "żyłkową" powinniśmy raczej nazywać "wałbrzyską", czy - może ściślej - "bystrzycką". Jej rozwój wiąże się bowiem z takimi nazwiskami jak Zdzisław Marcinów czy Marian Kwaśnik, mieszkańcami Bystrzycy Kłodzkiej. "Spod ręki" tego ostatniego wyszedł jeden z najlepszych nimfiarzy ostatnich lat Janek Adamów. To właśnie bardzo dobre wyniki Janka spowodowały, że "metodą bystrzycką" zainteresowała się czołówka naszych muszkarzy i tak doszło do jej kolejnych modyfikacji - wprowadzenia odcinka kolorowej żyłki w celu lepszej obserwacji i wydłużenia wędziska do regulaminowej długości 12".
Te poszukiwania miały jeden cel: uzyskać maksymalną czułość zestawu przy zachowaniu kilkumetrowego dystansu łowienia. "Wałbrzyszanie" ciężki, fabryczny sznur, który nawet swoim cieniem płoszył ryby w płyciutkiej, krystalicznej wodzie, zastępowali różnego autoramentu substytutami sznura muchowego, zaś "nowa szkoła" tej metody, nazwijmy ją - "wróblowa" ( Piotrze - serdecznie pozdrawiam ) wykorzystała w tym celu dopuszczoną regulaminem długość przyponu. A ten mógł być tym dłuższy, im dłuższe było wędzisko.
Dlaczego o tym wszystkim piszę? Ano dlatego, że istota obciążanej nimy jest taka sama, niezależnie od tego, czy łowimy ze sznurem spod kija, czy używamy długiego przyponu. Jest to najnormalniejsza w świecie "przepływanka muchowa".
Załóżmy taką oto hipotetyczną sytuację, że za kilk lat producent X wypuści na rynek "sznur muchowy" o średnicy 0,20 mm. Nazwie go sobie np. "Extra Soft Nymph Line" i będzie trzepał kasę aż miło. I co powiedzą wtedy ci ortodoksi, którzy dziś podnoszą larum na widok "metody", zaś w pełni akceptują tę samą metodę, tyle, że ze sznurem przeznaczonym do suchej muchy, którego rolą jest tylko to, że... jest?!
Wybaczcie, ale powtórzę raz jeszcze - HIPOKRYZJA, mości Panowie!
Post został pochwalony 0 razy
|
|